sobota, 30 kwietnia 2016

Zaklęci w czasie - 10 - Upadek walecznego serca

Andrew

Pierwszym co zarejestrowały jego oczy po wejściu do pokoju, do którego swoją drogą niezbyt delikatnie wepchnął go Gajusz, to krew w której jasny jedwab pościeli, wręcz tonął i uginał się potędze czerwieni.
Kolejnym zjawiskiem okazało się blade ciało, oznaczone sinymi pręgami, które jak zniewolone węże, oplatały delikatną skórę młodzieńca.
Uda ubrudzone zaschniętą krwią, odznaczały się na tle białych elementów.
Długie, blond włosy rozrzucone po poduszce, zamiast dodawać obrazowi piękna, ukazywały brutalną rzeczywistość.
Rzeczywistość, która zmusiła oczy Georga do wyciśnięcia przegranych łez.
- Jesteś bestią bez duszy - wyszeptał, podchodząc do łóżka na którym leżał nagi Andrej. Uklęknął na skraju posłania i odgarnął delikatnym gestem dłoni, długie pasma włosów z twarzy przyjaciela. Pejic w tym momencie przypominał Georgowi małą, porcelanową laleczkę, którą może zniszczyć najmniejszy podmuch wiatru. A Juliusz okazał się huraganem, nie do powstrzymania przez kruche ramiona Andreja.
Waleczny młodzieniec, okazał się słaby w obliczu prawdziwego niebezpieczeństwa.
- Cieszę się, że tak o mnie sądzisz - śmiech Cezara przeszył każdą komórkę znajdującą się w ciele Boleyna, tworząc tornado nieprzyjemnego skurczu w okolicach brzucha.
- Mam go opatrzyć? - zapytał domyślnie, obserwując uszkodzenia mechanicznie na zewnętrznej części organizmu. Nie musiał być szczególnie inteligentny, by wiedzieć, że w psychice blondyna z pewnością pozmienia się parę szufladek. Gwałty były jedną z rzeczy o którym nie zapominało się do końca życia oraz odbijały one na naszej osobowości duży uszczerbek.
- Przydałoby się, bo w takim stanie za dużo na nim nie zarobię - mruknął Gajusz, mało pocieszony faktem, że jego nowa, seksowna zabawka, szybko się zepsuła. Oparł się o framugę, przejeżdżając palcami po szczecinie na brodzie. Chyba przyszła pora na skrócenie imponującej, koziej bródki.
- Potrzebuję ziół, ciepłej wody, jakiś ręczników oraz maści - odparł, wiedząc, że nie ma co liczyć na odpowiednie lekarstwa. W końcu był siedemdziesiąty trzeci rok, przed ich erą.
   Rzymianin, o dziwo bez zbędnych słów, skinął głową z cichym pomrukiem i wyszedł z komnaty. Boleyn w tym czasie westchnął cicho, przyglądając się klatce piersiowej Andreja, która jako jedyna dawała mu dosadny dowód, że blondyn jeszcze żyję. Przetarł dłonią policzki, oznaczone warstwą łez i pociągnął nosem. Stwierdzenie, iż czuję ogarniający smutek byłoby na tyle przewidywalne, jak wyznanie, że ludzie mają dwie nogi.
Czuł się jak pusta figurka bez duszy.
Jak bezdenna studnia bez wody.
Jak hotel, nie mający gości.
Po pewnym czasie do pomieszczenia ponownie wszedł Gajusz, a zaraz za nim pojawiła się młoda kobieta, zapewne niewolnica, nosząca wszystkie medykamenty o które Georg poprosił. Odłożyła przedmioty na małym stoliczku i nie zaszczycając Amerykanów wzrokiem, czmychnęła z pomieszczenia. Boleyn bez słowa sięgną po ręcznik, mocząc go w ciepłej wodzie.
- Ile potrzebuje na regeneracje? - ciszę w pokoju przerwał Juliusz, który wszedł do łazienki, zostawiając otwarte drzwi. Chwycił brzytwę leżącą na drewnianym stojaku, namydlił odpowiednio brodę i zaczął golić swoją brodę. George spojrzał na niego przelotnie, delikatnie czyszcząc poranioną dziurkę Andreja.
- Oceniając jego stan... Sądzę, że koło dwóch tygodni - przyznał szczerze, a Rzymianin słysząc odpowiedź chłopaka, syknął głucho. Nie podobała mu się wersja narzucona przez Boleyna. Bardzo mu ona nie odpowiadała.
- Daje mu tydzień. Będziesz mógł zajmować się nim na tyle, by przy następnej konfrontacji był gotowy - wyjaśnił, opłukując brzytwę w przeźroczystej cieszy, która znajdowała się w glinianej misce.
- Jeżeli po raz kolejny tak go urządzisz, nie będzie zdatny do użytku - powiedział cicho, z dziwnie ściśniętym gardłem. Wypłukał ręcznik, barwiąc wodę na szkarłatny kolor.
- Objaśnię klientom, by nie zabawiali się nim tak ostro. W jego zakresie jest przygotować się do penetracji - objaśnił bez ogródek, nie owijając w bawełnę. George skinął głową, zaczynając obmywać ciało Pejica.
- Możesz kogoś wysłać, aby zmienił pościel i przysłał jedzenie? - zapytał cicho, wielce pochłonięty swoim wyznaczonym zajęciem.
   Rzymianin warknął, zmył warstwę piany pokrywającej jego policzki i podszedł do łóżka. Chwycił w palce brodę Georga, boleśnie odwracając jego głowę w stronę swojego oblicza.
- Masz do mnie mówić "panie", jak już, a co do zmiany pościeli i żarcia dla tej dziwki... To już mój zakres obowiązków. Ty masz tylko za zadanie go opatrzyć. Rozumiemy się? - syknął, idealnie modulując głosem, który pobrzmiewał jadem i nienawiścią. Boleyn przełknął głośno ślinę i szybko pokiwał głową na znak zgody.
- Tak... Panie... - wykrztusił, a czując, że jest już wolny, szybko powrócił do swojego zadania.

To nie takie jednak proste spojrzeć, gdy się spojrzeniem dotyka bólu
 
*~~*~~*
 
Krzyk
Przeraźliwy jazgot, rozchodzący się po całej Envelli.
Płacz
Zawodzący śpiew, błagający bogów o litość.
Ogień
Swąd spalonej skóry, wywołujący mdłości.
Dym
Mgła, boleśnie szczypiąca oczy.
A w całym rozgardiaszu ciało Georga, boleśnie zderzające się z brudną posadzką. Znikające w puszczy obezwładniającego mroku podziemnych tuneli.
Jenny uniosła gwałtownie powieki, błyskawicznie podnosząc się do pozycji siedzącej. Resztki snu umknęły bocznymi alejkami mózgu. Pod wpływem chaotycznych ruchów, osłabione naczynka krwionośne w nosie dziewczyny puściły, znacząc bladą cerę czerwonym szlakiem. Przystawiła dłoń do dwóch dziurek, tamując w niewielki sposób krwotok.
- Koszmar? - rozległ się za jej plecami damski głos, który zmusił ją do odwrócenia się w stronę swojej rozmówczyni.- Oh, nic ci nie jest? - dłoń Jenny została zastąpiona wilgotną szmatką. Kurczowo przyciskała ją nad górna wargą, oddychając przez usta.
- Nie. Często tak mam, jeżeli za szybko wstanę - wyjaśniła dziewczyna, przyglądając się poczynaniom Saxy. Starsza kobieta aktualnie przemywała powierzchowne rany Agrona. Mężczyzna czując wzrok nastolatki na swojej sylwetce, posłał jej słaby uśmiech. Każdy z nich odczuwał zmęczenie po wczorajszej... Bitwie. Mimo sporadycznych pojedynków, jakie stoczyli gladiatorzy prowadząc trójkę przyjaciół do lasu, odczuwali skutki walk. A co najgorsze... Nie mogli stanąć w obronie Envelli. Czy Spartakus żyję z resztą ich kompanii? Odparli atak Rzymian? Jedyną odpowiedzią na nurtujące ich pytania, byłby powrót do miasta.- Gdzie Frieda i Andrew?
- Nad brzegiem oceanu - wyjaśniła spokojnie, wstając z ziemi. Otrzepała zwierzęcą skórę, która służyła jej jako ubranie, z pyłu i kurzu i odebrała zakrwawioną szmatkę od Jenny. 
   Agron również wstał na równe nogi, precyzyjnie ignorując pieczenie w miejscach dotkliwszych ran. Ból głowy wręcz rozsadzał mu czaszkę, wyżerając pokaźną dziurę od strony skroni. Nie mógł znieść tej bezczynności. Wiedział, że spełnia tylko jeden z rozkazów Spartakusa, jednak chęć zemsty wywieszała duże transparenty bo bokach jego mózgu . Martwił się zarówno o Andreja jak i...
- Nasir! - wykrzyknął z przejęciem, otwierając szerzej oczy. Spojrzał na Saxe, której spojrzenie wyrażało bezgraniczny smutek i bezradność.
Nie mieli pojęcia, jak potoczyły się losy ich braci.
Nie mieli wpływu na śmierć, która zapewne zdziesiątkowała ich armię.
Nie mieli jak uchronić swoich ukochanych.
Agron zacisnął mocno zęby i ruszył przed siebie, znikając w gęstwinie krzewów. Chwila wytchnienia. Potrzebował jej jak ryba wody.
   Parker zagryzła dolną wargę, odprowadzając wzrokiem potężną sylwetkę gladiatora. Jakże pragnęła powrotu do monotonności szarego życia na przedmieściach San Francisco. Tego ulicznego zgiełku, wydzierających się sprzedawców, widoku typowych panienek, rozmów z kumplami z klasy i... Szkoły. Tak. Teraz nawet marzyła do powrotu w mury liceum mundurowego. Tęskniła. Cholernie tęskniła za rzeczywistością dwudziestego pierwszego wieku.
Zacisnęła mocno powieki, czując, że jeszcze chwila, a rozklei się gorzej niż Andrew ubiegłej nocy. Przełknęła gorycz niesprawiedliwości, wzięła głęboki wdech i w chwili otwarcia oczu... Rozpłakała się donośnie. Emocje nawarstwiające się przez cały czas, wybuchły niczym bomba w San Diego.  Nie potrafiła powstrzymać fali wspomnień, sztormu łez.
Czując drobne ramiona Saxy, oplatające ją wokół talii, pozwoliła sobie na upust negatywnych uczuć. Ufnie wtuliła się w kobietę, zaciskając pięści na jej ubraniu.
Pozwoliła obnażyć się przed zupełnie obcą osobą.
I czuła się z tym faktem wyśmienicie.

Frien­ds are an­gels who lift us to our feet when our win­gs ha­ve troub­le re­mem­be­ring how to fly
 
*~~*~~*
 
Frieda poprawiła swoją bieliznę, czując się naprawdę źle z wiedzą o kłopotliwym problemie. Zwłaszcza teraz, w najbardziej nieodpowiedniej chwili. Nie wspominając, że niekomfortowej.
- Jak się czujesz? - cichy głos Andrewa, dotarł do jej uszu, przebijając się przez szum fal. Odwróciła się w stronę przyjaciela i uśmiechnęła słabo.
- Bywało lepiej. W sumie... To ja powinnam zapytać ciebie o samopoczucie - odparła kobieta, nie poprawiając falującej sukienki do melodii skrzeków mew. Usiadła obok Biersacka na głazie, sycąc swoje tęczówki wschodem słońca. Ognista kula stopniowo wynurzała się z oceanu, rozświetlając potężne Imperium Rzymskie.
- Nie trudno zgadnąć, że nie jestem w najlepszej formie - mruknął pochmurnie Andy, nie odrywając wzroku od horyzontu. Krajobraz przedstawiał się zjawiskowo z nutką tajemniczości i świeżości. Poranek okazał się na tyle spokojny, że aż trudno było mu się przestawić na wersję bez brutalności. Okazał się... Bardzo ludzki, rzeczywisty. Pod każdym względem taki sam jak w San Francisco.
- Rozumiem - przytaknęła Frieda, skubiąc nerwowo zębami dolną wargę. Nie miała zamiaru rzucać pustych słów typu: "Nie martw się, wszystko się ułoży", bo osobiście z doświadczenia wiedziała... Że to niemożliwe. Nie zawsze plan, który zakładaliśmy, brnie w odpowiednim kierunku. Najczęściej okazuje się grą niewartą wysiłku i poświęcenia, a my popadamy w uczucie dyskomfortu psychicznego.
- Tak z czystej ciekawości... Co używa Saxa, gdy ma... Okres? - pytanie Andrewa drastycznie przecięło wstążkę panującej między nimi ciszy. Rose zamrugała zaskoczona, odwracając spojrzenie tęsknych oczu od wschodzącego słońca.
- Nie pytałam. Jednak George kiedyś wspominał, że niewolnice nie miesiączkowały. Jeżeli organizm kobiety jest wycieńczony i nie dostaje odpowiedniego jedzenia... To tym samym skazuje się na bezpłodność. Nie krwawi co miesiąc, co poniekąd ułatwia sprawę - odparła bez zająknięcia, a widząc zniesmaczoną minę Andrewa, zaśmiała się cicho.- Pytałeś, to wyjaśniłam.
- Nie wiem co mnie podkusiło, by zapytać. Jednak taka wiedza też może być przestrogą dla tych, co robią sobie głodówki, by schudnąć - burknął, sięgając po leżącego pod jego nogami patyka. Oglądnął go uważnie, obracając w palcach powoli.
- Wiesz... Ja się nie odchudzam, ani nie robię głodówek. A teraz wątpię, byś z kimś potrafił podzielić się tą informacją - parsknęła śmiechem, kręcąc głową w geście rezygnacji.
- Tęsknie za nimi - trzask łamanego drewna rozszedł się po okolicy, ginąc w krzykach mew. Mężczyzna podniósł się do pozycji stojącej, pozwalając by morska bryza owiała jego twarz.
- Ja też - szepnęła Frieda, tępo wpatrując się w swoje ubłocone baletki.
   Między dwójką przyjaciół zapanowała cisza, która bezczelnie zostawała zmącona przez rozgniewane ptaki. Roztrzaskujące się fale o najbliższe skały, wydawały się niemal odzwierciedlać ich położenie. Niegdyś wielcy i niepokonani, teraz upadli na samo dno, bez możliwości ponownego rozbłysku. Płomień zgasł, a ich los został szczelnie zamknięty w dłoniach Rzymian. Nie ma ucieczki. Istnieje tylko słowo wojna.
 
Tęskno­ta - godzi­ny mie­rzo­ne oddechem...
 
*~~*~~*
 
Ból, jaki rozszedł się po jego ciele w chwili przypadkowego ruchu, niemal wykrzesał z jego krtani przeraźliwy krzyk. Wspomnienia ubiegłej nocy uderzyły w niego ze zdwojona siłą, wywołując kolejną dostawę łez. Nie mógł uwierzyć, że to stało się naprawdę. Dlaczego on? Wiedział, że tę pytanie było niemal irracjonalne, jednak któżby sobie go nie zadał w obliczu takiej sytuacji?
Pierwszy raz nienawidził swojego wyglądu.
Pierwszy raz pragnął okaleczyć swoje ciało, by nie było ono piękne.
Nie chciał być już urodziwym blondynem.
Pragnął swojej fobii.
Śmierci.
- Andrej? - cichy szept przerwał nurt łez, lecz nie szloch.
- George? - wychrypiał, nie będąc wstanie się odwrócić. Zdawał sobie sprawę, że jeżeli chociaż spróbuję zamanewrować swoim ciałem, ból go zniewoli.
- Nie ruszaj się. Jestem przy tobie - przyjaciel pojawił się po stronie łóżka, gdzie Pejic bez problemu mógł ujrzeć obliczę Boleyna. Poszarpane ubranie, twarz umorusana w błocie, liczne zadrapania... A jednak wciąż ten pokrzepiający uśmiech, dodający otuchy sercu Andreja.
- Co ty tutaj robisz?
- Czy to ważne? Jestem z tobą. To się teraz liczy. Pomogę ci, Andrej. Pomogę - George, jakby w obawie przed odtrąceniem, delikatnie objął blondyna, kładąc swoją głową w zagłębieniu szyi przyjaciela. Ten jednak zamiast go odrzucić, rozpłakał się, uwalniając gorycz swojej duszy.
Tak bardzo się boi.
 
Przyjaciele - jedna dusza w dwóch ciałach
 
*~~*~~*
 
Rozdział wstawiam dzisiaj, ponieważ wątpię, bym jutro miała na to odrobinę chwili. Jeżeli uda mi się wyrobić z czasem, kolejny rozdział Zaklętych powinnam wstawić dokładnie za tydzień. Ale jeszcze nie wiem do końca, jak to będzie. Trochę szkoda, że tylko Vaiola wysiliła się, by napisać komentarz do rozdziału, mimo, że został on wyświetlony prawie 300 razy. Naprawdę mi przykro z tego powodu. Mimo wszystko pozdrawiam.

1 komentarz:

  1. Jakże się ciesze, że Andrej nie jest sam w takich chwilach. Szczerze to zdziwiłam się, że Gajusz pozwolił, aby to Boleyn opatrzył Andreja. Raczej spodziewałam się po tym dzikusie - Gajusz - że zostawi go samemu sobie.
    No Agron szybko sobie przypomniał o ukochanym ;) Chyba nie uśmiercisz Nasira, co?
    Dużo veny, i pozdrowionka :)

    OdpowiedzUsuń