poniedziałek, 4 stycznia 2016

Zaklęci w czasie - 7 - Chociaż raz mnie posłuchaj!



Czerwona posoka obryzgała ścianę, tworząc wąskie, długie kanaliki, spływające ku ziemi, przyciągane siłą grawitacji. Gladiator upadł na ziemie z głuchym łoskotem w akompaniamencie szyderczego śmiechu Rzymianina. Jednak uśmiech pokonanego, nie wyrażał strachu czy smutku. Przedstawiał człowieka szczęśliwego z wolności i umierającego w słusznej sprawie - w obronie tej swobody.
   Andrej widząc tę scenę, wstrzymał oddech, czując szybkie bicie serca. I nie było ono oznaką zmęczenia po długotrwałym biegu, lecz podziwem jak ludzie obdarci ze wszystkiego, pozbawieni wszelkich praw, potrafią walczyć o siebie. O przyjaciół i rodzinę. O resztki pozbawionej godności.
   Wypuścił gwałtownie powietrze z płuc, gdy ciemne oczy, przepełnione obłędem i rządzą krwi, spojrzały wprost na jego osobę. Ślina nieprzyjemnie zaległa mu w ustach, a organ pompujący krew, boleśnie ukłuł go w klatkę piersiową. Nieprzyjemny uśmiech wpłynął na usta Rzymianina, który już nie zwracał uwagi na konającego niewolnika. Wynurzył skąpany we krwi miecz z piersi wojownika i ruszył z szaleńczym wrzaskiem w stronę blondyna. W niczym nie przypominał człowieka posiadającego rozum, oraz pojedyncze jednostki myśleniowe. Jego zachowanie, świadczyło o wyżartym doszczętnie człowieczeństwie i zastąpionym instynktem, prawie jak u zwierzęcia.
   Pejic krzyknął krótko, zaskoczony nagłym atakiem, odwrócił się na pięcie, tyłem do przeciwnika i rozpoczął szaleńczy bieg wzdłuż drogi, jaka rozpościerała się przed jego oczami. Nogi napędzane adrenaliną, robiły duże susy, przeskakując leżące, martwe ciała, zanurzone w czerwonej posoce. Unormował oddech, gibko przeciskając się między walczącymi. Nie oglądał się za siebie, chcąc uniknąć widoku kolejnych zbrodni.
   Wiedział, że prawdopodobnie mężczyzna, który obrał sobie za cel zgładzenia go, aktualnie jest w bardzo dalekiej odległości. Może nawet odpuścił sobie ściganie blondyna, po przebiegnięciu pierwszych pięćdziesięciu metrów. Andrej potrafił zadziwiająco szybko biegać, a podekscytowanie wymieszane ze strachem, buzujące w jego żyłach, napędzało jego ciało do pracy, jak dobrze skonstruowaną maszynę.
   Przebiegł obok kolejnych Rzymskich wojowników, znikając za zakrętem. Jeszcze nigdy nie cenił tak bardzo swojej kondycji, jak w tym momencie. To cud, że nie nadział się na żaden wyciągnięty sztylet, który niefortunnie przebił by jego tchawice. 
   Zatrzymał się na szczycie schodów, obserwując z szeroko otwartymi oczyma scenę, jaka rozgrywała się u podnóża kamiennych stopni. Andrew, zmęczony, poobijany i umorusany krwią, robił kolejne uniki przed śmiercionośną bronią, jednego z Rzymskich żołnierzy. Biersack przetoczył się pod nogami mężczyzny, sprawnie wstał z ziemi i łokciem uderzył w potylice silniejszego przeciwnika. Cios nie należał jednak do najsilniejszych, ponieważ wojownik zaśmiał się parszywie i powalił bruneta na łopatki, chwytając miecz, który upadł mu w czasie chwilowej dekoncentracji.
   Andrej nie czekając chwili dłużej- odszukał wzrokiem czegoś, co mogłoby się nadać, do powalenia osiłka. Gdy ujrzał gliniany dzban, stojący prawie nieuszkodzony przy jednej z chat, podbiegł do przedmiotu. Nie sądził, że wykrzesa z siebie na tyle siły, by cisnąć dzbanem prosto w głowę wojownika, który pod wpływem uderzenia, osuną się nieprzytomny na ziemię.
- Nic ci nie jest? - zapytał, podając dłoń przyjacielowi. Ten z chęcią skorzystał z pomocy, wstając na równe nogi. Odkaszlną, rozglądając się wokół spanikowany. Nie przejmował się śmiercią, która zagościła w tym miasteczku. Szukał jednej, jedynej osoby, na której mu w chwili obecnej najbarcziej zależało.
- Gdzie jest George? Widziałeś go? - wydusił ze ściśniętym gardłem, spoglądając na Andreja z przerażeniem.
   Pejic zaprzeczył, samemu szukając znajomej sylwetki. Niestety, nigdzie nie dostrzegł Boleyna, jedynie kolejnego Rzymianina, biegnącego ku nim.
- Kurwa! - zaklął i chwycił w pewnym uścisku nadgarstek Andrewa, ciągnąc go w stronę jednej z węższych uliczek.- Nie wyrywaj się! Martwy, nie znajdziesz Georga! - upomniał przyjaciela, gdy ten zaczął się wyplątywać z silnego uścisku. Po tej uwadze, Andrew zaprzestał tejże czynności i posłusznie biegł za blondynem.
   Andrej odwrócił się za siebie, klnąc na wszystkich dzikusów. Blondwłosy Rzymianin najwyraźniej nie miał zamiaru ustąpić, gnając za nimi, równie sprawnie co Andrej z Andrewem.
Ja pierdole, co za uparty gównojad...
Przeszło przez myśl Pejicowi, popędzając Biersacka. Czuł za swoimi plecami obecność upartego faceta, który najwidoczniej się nie poddawał.
- Właz tutaj! - popchnął Andrewa w stronę budynku mieszkalnego, nieposiadającego już drewnianych drzwi, ani framug. Wpadli do środka na łeb i szyje. Nie mieli czasu, by przyswoić sobie podstawowe informacje z otoczenia. Biersack wturlał się pod kocioł, który osłonięty z dwóch stron metalowymi siatkami, idealnie maskował obecność kogokolwiek pod piecem. Andrej natomiast wskoczył na drewnianą bele, którą dzieliło kilka metrów do sufitu. Na niej przywiązane zostały linki, a na ich końcach haczyki, które aktualnie nie były zapełnione.
   Pejic nie dostrzegł Andrewa, więc miał nadzieję, że ten schował się... Przyzwoicie. Na tyle, by ten pieprzony sadysta go nie dorwał.
- Cip, cip maleństwa! - donośny, męski głos rozniósł się po pomieszczeniu, wywołując zimne dreszcze na ciele Andreja. Rzymianin wszedł głębiej, a długowłosy przyjrzał się mężczyźnie dokładniej, lustrując całą jego sylwetkę. Prawie prychnął, gdy znów zobaczył umięśnionego osiłka, który jednym ruchem mógłby złamać wszystkie jego kości. Jednak twarz różniła się od tych, które już widział dzisiejszego dnia. Przystojny, blondwłosy mężczyzna z jasnym zarostem i głęboko niebieskimi tęczówkami, różnił się urodą od pozostałych Rzymian. Gdyby nie fakt, że ten pragnął ich śmierci, z chęcią by go sobie owinął wokół palca i dał się przelecieć. 
- Gdzie jesteście? Będę łaskaw i nie utnę waszych nędznych głów, jak wyjdziecie po dobroci - warknął, wyciągając powoli miecz z pochwy. Pejic wziął głęboki wdech, przymykając oczy.
Kurwa, kurwa, kurwa...
Odetchną cichutko i niemal pisnął, widząc przed swoją twarzą dużego, czarnego pająka. Pajęczak pomacał włochatymi odnóżami palce przerażonego chłopaka, badając teren przeszkody. 
   Pejic siłą woli próbował wyobrazić sobie, że to nie paskudny potwór dotyka go po dłoni, lecz jego słodki króliczek. Starł wręcz wepchnąć tę złudną myśl na pierwszy plan umysłu. Niestety, gdy pająk postanowił skorzystać z braku odzewu ze strony człowieka i swoim wielkim, włochatym ciałkiem wszedł na dłoń chłopaka, ten już nie wytrzymał i krzyknął głośno, spadając z hukiem z drewnianej bali. Jęknął donośnie, czując ból w okolicy krzyża i głowy, ponieważ mocno przywalił potylicą o drewniane panele. 
- Ja pierdolę - stęknął, wyginając plecy w łuk, chcąc załagodzić w ten sposób ból.
- Cześć, księżniczko - usłyszał szept koło swojego ucha. Pewnie teraz poderwałby się i sprawnie uciekł, gdyby nie miecz przystawiony do jego gardła. Bał się nawet przełknąć ślinę, z myślą, że to może przyczynić się do rozcięcia szyi.- Ciii, nie bój się. Aż dziw, że nie jesteś kobietą. Z początku sądziłem, że gonie zakochaną parkę, a tu taki żart spłatał mi Jowisz - zaśmiał się szyderczo, dla pewności jeszcze dotykając klatki piersiowej Andreja, jakby doszukując się uwypuklenia i jędrnych cycków.
- Jak lubisz macać, to sięgnij do krocza. Tam otrzymasz odpowiedź na swoje pytanie - sarknął bezczelnie Pejic, wpatrując się hardo w oczy osiłka.
   Mężczyzna widząc zaciętość na twarzy chłopaka, uśmiechnął się wrednie i postawił dwudziestoczterolatka na nogi. Mina nieznacznie mu zrzędła, gdy zobaczył, że to blondyn jest od niego wyższy.
- Jak tam na dole, mała pokrako? - zapytał Andrej, jednak umilkł, gdy Rzymianin ściągnął go na kolana, złapał za włosy i odchylił jego głowę do tyłu, przykładając ostry miecz do delikatnej szyi.
- Za Jowisza nie wiem, co ty do mnie mówisz, ale jeszcze raz z twoich ust dojdzie do mych uszu jakieś słowo, jakie mi się nie spodoba, utnę ci jęzor. Chyba mnie rozumiesz, prawda? - warknął i szarpnął mocniej blondyna za kłaki, wpatrując się uważnie w jego twarz. Musiał przyznać, że młodzieniec mimo kobiecej aparycji oraz urody, prezentował swoją odwagą obraz prawdziwego mężczyzny. Szkoda, że musiał go zabić.
- W tym przypadku, tobie wszystko może przeszkadzać i każde słowo może być pretekstem, do zabicia mnie - odpyskował, nie zdając sobie sprawy, jak w poważnej sytuacji się znalazł. Chyba, że zdawał sobie sprawę, że jego położenie jest co najmniej żałosne, jednak postanowił wykorzystać kilka minut swojego życia na wkurwienie Rzymskiego ścierwa. 
- Może, ale nie musi. Zawołaj swojego przyjaciela, parszywy niewolniku! - krzyknął, a Andrej wręcz zaskamlał czując kolejne szarpnięcie za kosmyki. Bolała go skóra głowy, jednak wyrażenie, jakim obdarzył go wojownik, bardziej ubodło go w serce i dumę, niż sam czyn.
- Nie! Andrew, nie wychodź! Znajdź Georga i razem odszukajcie Friede i Jenny! - krzyknął, nie chcąc, by przez jego nieuwagę i strach przed pająkami, przyczynił się do śmierci przyjaciela. Zwłaszcza, że to on sam jest sobie winien ujawnienia. Mógł siedzieć cicho i wytrzymać z pająkiem te kilka minut, zanim coś nie wymyślił. 
- Nie ty tu dyktujesz zasady! Wychodź, albo ta słodka dziwka udławi się własną krwią! - zaśmiał się szyderczo wojownik, przykładając mocniej ostrze do gardła Pejica. Andrej zaskoczony nagłym ruchem, sapnął i poruszył się niespokojnie, czując jak miecz przeciął delikatnie jego wrażliwą skórę na szyi, a krew ciurkiem spływa w dół, docierając do kości obojczyków. 
- Nie wychodź! Chociaż, kurwa, raz mnie posłuchaj. Musisz znaleźć naszą paczkę. Rozumiesz? I pierdoli mnie twój honor i chęć ratowania każdemu dupy! Masz, kurwa jego jebana mać, nie wychodzić! - wrzasnął, napędzany nagłym napadem gniewu. Jak Biersack wyjdzie, to sam go zabije. Nie wiedział jak i czym, ale go zabije. 
    Mężczyzna spojrzał na chłopaka, klęczącego i czekającego z niecierpliwością na jego kolejny ruch. Uśmiechnął się kpiąco i podniósł blondyna do pionu.
- Chyba będzie z ciebie użytek. I to nawet wiem jaki, mała suczko. Skoro tak bardzo śpieszy ci się do grobu, pozwolisz, że przed śmiercią, umilisz mi czas - zarechotał obleśnie i wytargał Andreja z budynku, w dalszym ciągu trzymając go za włosy. Odwrócił Pejica w swoją stronę, łapiąc mocno za kark.- Jak cię zwą?
- Gówno cię to interesuję - splunął na policzek Rzymianina, zbierając się na resztki odwagi. Wojownik skrzywił się ostentacyjnie i wycelował pięść w stronę twarzy Andreja. Ten upadł na ziemię, znokautowany mocnym ciosem i chwycił się za nos.
- Jak śmiesz się tak odzywać do wielkiego Gajusza Juliusza Cezara, nędzna dziwko! - mężczyzna zacisnął zęby, cudem ich nie krusząc. Oczy mieniły się w blasku szału, jaki zaczął trawić Cezara od środka, sprawiając, że jego sylwetka napięła się do granic możliwości. 
- Sorry, ale nie przypominam sobie, bym miał cię na facebooku w znajomych - mimo lecącej krwi z nosa i bólu na policzku, nie stracił ochoty na głupie żarciki.
- Dziwka! - krzyknął Gajusz, znów uderzając blondyna, wyrzucając kumulujący się w nim gniew na zewnątrz. Teraz Andrej oberwał precyzyjnego kopniaka w nerki. Zajęczał z bólu, kuląc się jak zbity szczeniak na zakurzonym betonie. 
- Tylko te słowo znasz? - zapytał słabo, czując jak promieniujący ból, zalewa jego trzewia. Nos nieznośnie pulsował, a metalowy posmak krwi w ustach, nie poprawiał jego samopoczucia psychicznego.
- Oh, przekonasz się później. Tak cię załatwię, że będziesz skomlał o litość - wysyczał nienawistnie i złapał chłopaka za włosy, ciągnąc w stronę bramy miasta. Pierwszy raz w życiu Andrej żałował, że pomyślał o czymś, czego tak naprawdę nigdy nie chciał robić.

*~~*~~*

Łzy płynęły po jego policzkach, zatrzymując się na linii brody, gdzie woda skraplała się niczym na końcówkach sopli lodu w upalny dzień.
Oddech uwiązł mu w gardle wraz z rozpaczliwym szlochem, jaki nastąpił zaraz po zniknięciu Andreja z Rzymianinem sprzed ganku domu.
   Wyczołgał się spod pieca, nie mając siły ani ochoty czyścić zakurzonych spodni, które i tak były w rozpaczliwym stanie. Poszarpane i zakrwawione, idealnie pasowały do brudnej i równie poplamionej czerwoną posoką - koszulki.
   Pociągnął nosem i wyszedł z budynku, nigdzie nie dostrzegając sylwetki Pejica. Załkał żałośnie, jednak nie zatrzymał się by pogrążyć w cierpieniu. Rozpoczął szalony bieg, chcąc dotrzeć jak najszybciej do portu, w którym mieli spotkać się z Jenny. Miał cichą nadzieję, że George dotarł tam bez większego uszczerbku na zdrowiu.
   Zwinnie schylił się przed sztyletem rzuconym w jego stronę i nie oglądając się w bok, kto to zrobił, pognał znów przed siebie. Przy kolejnym zakręcie, wpadł na rosłego mężczyznę. Obawiał się, że to kolejny Rzymianin, przed którym będzie zmuszony uciekać.
- Agron - szepnął zaskoczony, aczkolwiek szczęśliwy. Wreszcie ktoś znajomy, kto nie czyha na jego życie.
- Co ty tu jeszcze robisz? Twoich przyjaciół zgarnęła Saxa, pod rozkazem Spartakusa. Gdzie Andrej? - zapytał, czym kompletnie zaskoczył Andrewa.
- Gdzie ich zabrała? - zapytał ze ściśniętym gardłem i pobladłą twarzą. Miał ochotę zwrócić ten czerstwy bochenek chleba, jakim uraczyli ich gladiatorzy dzisiejszej nocy, przed atakiem.
- Przed główną bramę. Ma za zadanie wyprowadzić was z miasta. Gdzie Andrej? - ponowił pytanie, tym razem oczekując jednoznacznej odpowiedzi na swoje pytanie.
- On... Uciekaliśmy przed takim kolesiem... I on... - pierwszy raz Andrew dukał się niczym pięcioletnie dziecko. Pierwszy raz odczuwał tak wielki strach przed utratą bliskich, że był na skraju załamania nerwowego.
- Żyje? 
- ...Tak... Jednak tamten facet... On chyba... Nie ma dobrych intencji wobec Andreja - wydukał i krzyknął, gdy Rzymski żołnierz wybiegł zza pleców Agrona, kierując się wprost na nich. Gladiator odwrócił się i gdy tylko drugi, postawny mężczyzna zbliżył się do niego na stosowną odległość, Agron przebił jego brzuch dochodząc do pleców,  długim mieczem, wręcz nabijając przeciwnika na broń jak na pal. Ten kaszlnął krwią, a jego puste spojrzenie, upewniło Biersacka o śmierci Rzymianina. Ciało zostało odrzucone pod ścianę, zostawiając czerwoną smugę na ostrzu oraz kamiennej półce.
- Rusz się - złapał bruneta za łokieć i poprowadził w stronę portu, z którego właśnie wracał, przed spotkaniem chłopaka. Wraz z kolejnym krokiem okolica stawała się ciemniejsza, aż w końcu żadna pochodnia nie rozświetlała mroku uliczek, między którymi się przemieszczali.
- Nie powinniśmy iść przed bramę? I czy z Saxą, był również wysoki chłopak z brązowymi włosami? - zapytał z nadzieją, zachowując niewielką odległość między ciałem Agrona. Wolał trzymać się gladiatora blisko, w razie jakiejkolwiek interwencji ze strony wojownika.
- Przez port jest szybciej. Nie musimy przechodzić wszystkiego wokół. I tak. Była tam Krótko ścięta blondynka i ten chłopak, którego opisujesz. Natknęliśmy się na niego, gdy jeden z Rzymian, chciał go zabić tępym mieczem - wyjaśnił Agron, wychodząc w końcu na podwyższenie, które służyło jako plac targowy, ale również jako port do cumowania statków.
   Andrew odetchnął z ulgą, słysząc wypowiedź niewolnika. Tego było mu trzeba. Zapewnienienia, że jego kochanek jest cały i zdrowy. Nie nacieszył się jednak szczęściem, gdy zza rogu wybiegło trzech Rzymian, którzy pierwotnie zaskoczeni ich widokiem, uśmiechnęli się kpiąco.
- No proszę, proszę. Kogo my tu mamy? Bierzemy ich. Pan kazał wziąć również jeńców - przekazał jeden z nich, nim wyciągnął dwa sztylety zza pasa. Rzucił się w stronę Agrona, natomiast dwoje pozostałych obrali sobie cel w postaci Biersacka.
- Fuck, fuck, fuck! - mruknął pod nosem, uciekając do budynku stojącego przed placem. Nie miał nawet broni! Jednak czuł, że nawet gdyby posiadał coś ostrego przy sobie, gówno by zrobił. Strach potrafił sparaliżować każdą komórkę w ciele człowieka, niefortunnie przyczyniając się do jego śmierci.
   Wbiegł na schody i pokierował się na piętro. Nie sądził, że trafi do... Klubu. Tak przynajmniej wnioskował przy rozstawieniu trzech platform do tańczenia, rur oraz dark roomów, znajdujących się na piętrze. Jednak każdy skrawek służący za pokoje, gdzie można uprawiać seks, zostały oddzielone od siebie płótnem. Delikatny materiał był zwiewny, jednak dawał wrażenie nieprzepuszczalności ludzkiego wzroku.
   Stawiał powoli kroki, lawirując między kolejnymi skrawkami jedwabiu. Nagle ktoś chwycił go za rękę, zakrywając dłonią szczelnie usta. W efekcie pisnął nieoczekiwanie, nim znalazł się na brudnej ziemi, pod prowizorycznym łóżkiem, zrobionym z beli drewna.  
- Jezu. Jak dobrze, że jednak nie pomyliłam głosów. Każdy jest bezpieczny? - zapytała Frieda, swoim wyglądem prezentując się nędznie. Włosy rozczochrane, ubrania pobrudzone, a twarz nosiła jeszcze ślady zaschniętych łez.
- Frieda, wszyscy cię szukali, do diabła! Gdzieś ty była? - krzyknął szeptem, chcąc dać do zrozumienia, że zaistniała sytuacja, nie pozwala mu odpowiednio wyrazić emocji.
- Obmyć ciało i wyczyścić szmatki. Spartakus powiedział, że tutaj jest blisko do wody, więc poszłam. Byłam w trakcie płukania szmatek, gdy usłyszałam alarm, a całe te bydło zaczęło latać jak pszczoły: w te i we wte, w te i we wte! I tak ciągle. Jakaś dziewczyna kazała mi się schować, więc wbiegłam... Tutaj - wyjaśniła i zamilkła, gdy doszedł do niej dźwięk kroków. Skuliła się bardziej pod stołem, a Andrew modlił się w myślach, by przeżyć chociaż do spotkania Georga. Teraz to się liczyło.
   Cień, jaki rzucił Rzymianin na materiał, gdy przechodził obok prowizorycznego namiociku, był niczym zaskakującym. Jednak krew, która obryzgała całe płótno, stworzyła nędzny obraz. Rose prawie krzyknęła, w porę się powstrzymując, a Biersack sapnął pod nosem.
- Nic wam nie jest? - zapytał, chowając miecz do pochwy, przyczepionej do skórzanego pasa.
- Nie. Chyba nie - odparła Frieda, podnosząc się z klęczek. Psychicznie czuła się koszmarnie, nie pojmowała co stało się przez te kilka godzin i jaki wpływ na jej osobę, miały wszystkie dotychczasowe wydarzenia.
- To chodźcie - kiwnął głową, wychodząc z namiotu. Do Andrewa doszedł cichy jęk i dźwięk upadającego ciała. Zmrużył oczy, dostrzegając ledwo widzialny cień, przemykający w dalszej odległości.
- Agron?! - krzyknął, jednak nie słysząc odpowiedzi, chwycił w mocnym uścisku nadgarstek Rose i pociągnął delikatnie w swoją stronę. Uciszył ją, kładąc wskazujący palec na ustach, nakazując dyskrecję.
- Mi karzesz być cicho, a sam przed chwilą wydarłeś się jak te idiotki z horrorów - szepnęła, jednak mimo swoich słów, podeszła do przyjaciela.
- Zyskałem na czasie. Masz jeszcze ten scyzoryk?
- Zyskałeś na czasie? W sensie, że nie obiorą cię ze skóry teraz, tylko za kilka minut? Tak - sięgnęła do torebki z której wygrzebała przedmiot. Trzymała ją kurczowo przy sobie, nie chcąc zgubić coś, co dla każdej kobiety było niemal błogosławieństwem. Nie liczyła Jenny i tych dzikusek, ponieważ one nie mają wyczucia smaku.
   Andrew odebrał od niej nożyk i rozciął materiał, robiąc sporych wielkości dziurę na tyłach namiotu. Wyjrzał na zewnątrz z uśmiechem stwierdzając, iż nikt się nie kręci w tym pobliżu. Czego nie mógł powiedzieć o przedniej stronie.
- Zabić ich, do Jowisza! Jakim prawem oni jeszcze żyją! A tego zabrać. Zginie na arenie, tam gdzie jego miejsce - doszedł do jego uszu męski, basowy głos, który przyprawił go o nieprzyjemne ciarki. Pośpieszył Rose, marudzącą pod nosem coś o niewygodnych balerinkach i pochylając się nisko do przodu, przemknął razem z przyjaciółką między kolejnymi płótnami.
- Już wiesz dlaczego? Mają pewność, że ktoś był w środku i zwlekali z atakiem. Teraz mamy szanse uciec.
- A co z Agronem? - zatrzymała się, spoglądając na Biersacka wyczekująco.- Chyba nie masz zamiaru go zostawić? - zapytała, bawiąc się nerwowo rąbkiem sukienki.
   Andrew przetarł dłonią twarz, wzdychając cicho. I co on ma teraz zrobić?
- Nie uratujemy go...
- Ja go nie zostawię! Pomógł nam, a ja zrobię wszystko, by mu się odpłacić. Co z tego, że zginę? Nie interesuję mnie to w tym momencie. Nie zostawię człowieka na pastwę losu - wyjaśniła płaczliwie, trzęsąc się z nerwów.
   Brunet skrzywił się paskudnie, rozumiejąc Friede. W końcu ten człowiek uratował jego i Georga. Zachowałby się jak ostatni kutas, zostawiając go na pewną śmierć. Po za tym... Andrej tak by nie postąpił, a Boleyn brzydził jego występkiem.
- Dobrze. Zrobimy tak. Rzucę czymś na dół, by odwrócić uwagę tych palantów. Ty w czasie chwilowego hałasu, weźmiesz i przesuniesz telefon po ziemi. Porysuje się trochę, ale to najmniejszy problem. Ja zadzwonię na twoją komórkę, a wtedy ta zacznie wygrywać ten wkurzający dźwięk.
- Jebnąć cię?
- Uwierz mi, to najmniej korzystna sytuacja do kłótni. Jak twoja komórka zacznie dzwonić, a część tych dzikusów zejdzie na niższe partie, ja podejdę do Agrona i ocucę. Później robimy wszystko na spontana.
- Co?!
- Gotowa?
- Nie!
- To zaczynamy.

C.D.N

*~~*~~*

Niespodzianka! Mam nadzieję, że na nowy rok całkiem przyjemna. Miałam wstawić w środę, wyszło inaczej.
Pozdrawiam ~ 

3 komentarze:

  1. Och jeszcze więcej proszę , może być w środę:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ozesz, Kurwa Mac...! Mój Andrej porwany?
    O, Nie nie!
    I to przez kogo? Samego Kurwa Cezara!? Ma jednym słowem pecha. Nie wiem komu bardziej współczuć. Gajuszowi , że podjął zła decyzję, i Andrej zrobi mu z mózgu wodę? Czy Andrejowi... Bo nie oszukujumy się, Rzymianie naprawdę zachowywali się jak zwierzęta. Pierwszy raz nie bardzo chce poznać ciąg dalszy... Ehh, mój biedny Andrej ;-(
    A Agron... Taki zmartwiony, że zniknął Andrej.
    Fajnie, że chcą pomuc Agronowi chociaż go praktycznie nie znają. To otworzy Spartanom w końcu oczy o zobaczą ze nie są po stronie tych makarbrycznych Rzymian!
    Coś mi jednak mówi, że oni rowniesz zostaną złapani. I , Spartakus ich wszystkich uratuje :-)
    A niespidzianka, zajebista... Ivy wiecej takich... :-D
    Pozdrowionka, I duuuzo veny :-)
    Ps. Sorry za błędy, ale komentuje z fonika

    OdpowiedzUsuń
  3. Ejjj nie kończ mi w takim momencie. Ale wybacze bo rozdział zajebisty!! ^^ czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń