piątek, 15 lipca 2016

Okruchy strachu - 4 - Aurelian jestem!



- Jak zwykle, to ja muszę odwalać brudną robotę. Dlaczego? Bo jesteś młodszy i powinieneś być posłuszny starszym - młody chłopak ostatnie słowa sparodiował, dostosowując tonacje do wydźwięku głosu jego szefowej - kobiecie pracującej na kuchni. Przerzucając kolejne wory z mąką na taczki, mruczał pod nosem, jaki był głupi, że posłuchał rady ojca, gdy ten powtarzał, iż umiejętność gotowania bez magii jest bardzo przydatna. Po dwóch dniach takiej harówki stwierdził sporą niedorzeczność w tych słowach, więc postanowił za pomocą czarów przyrządzić placek dyniowy. Jak się mogło okazać, panna Amanda o wszystkim się dowiedziała i wysłała chłopaka po przywiezienie mąki, świeżych jaj od kupca oraz mleka z zagrody. Wybitnie mu się to nie spodobało, przez co dostał reprymendę, która również mu się nie spodobała, jednak by nie narazić się na gniew służki, fuknął pod nosem i poszedł wykonać pierwsze z trzech zadań.- Pierdoły głupie. Jeżeli jeszcze ktoś kiedyś powie mi... - przerwał, gdy nagły podmuch wiatru rozwiał jego  karmelowe kosmyki włosów. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że chłopak znajdował się w zamkowym magazynie. Odwrócił się gwałtownie, dostrzegając za regałami służącymi za przechowywanie wina, zielono-szare światło, które zgasło wraz z wyładowaniem elektrycznym, spalające wszystkie cztery żarówki. Na moment w pomieszczeniu zapanowała ciemność, rozlewająca się po kątach jak macki kałamarnicy. Młody mag postanowił więc stworzyć płomyki, ustawiając je w rzędzie wzdłuż ściany.
"Dają więcej światła, niż te badziewne żarówki" - pomyślał z przekąsem, chwytając szybko w dłonie łopatę, gdy zza półki doszedł jęk. Odetchnął i powoli kroczył w stronę dźwięku, mocno trzymając broń w palcach. Wdech, wydech, wdech, wydech. Podszedł do win i... Wyskoczył za rogu, krzycząc i wymachując na boki narzędziem.
- Aaa! Spokojnie! - głośny krzyk, otrzeźwił czarodzieja, który urwał w połowie litanie wrzasków i spojrzał w dół. Na podłodze klęczał młody chłopak o czarnych, przydługich włosach, bladej cerze i piwnych oczach. Mag zamrugał i w jednej chwili wyszczerzył ząbki, wyrzucając łopatę za siebie.
- No hej! Aurelian jestem, a ty? - przedstawił się kulturalnie i podał nieznajomemu rękę. Ten zamrugał zaskoczony tak nagłą zmianą w zachowaniu młodzieńca, jednak podał mu swoją dłoń, wstając z ziemi.
- Thomas Collins - odparł, a swoją wypowiedzią wprawił Aureliusza w zdziwiony wyraz twarzy. Nie spodziewał się w ich progach istoty ludzkiej.
- Człowiek... Jak się tutaj znalazłeś? - zapytał, podchodząc do wyładowanej worami taczki. Za sprawą magii pozwolił sobie na uniesienie ciężaru i wyszedł z magazynu razem z nowo poznanym.
- Sam bym chciał wiedzieć. Gdzie jesteśmy? - ciekawski ton Thomasa sprawił, że Aureliusz jeszcze bardziej zaciekawił się jego osobą. Młodzieniec rozglądał się wokół, zachwycając oczy pięknymi żłobieniami, wykończeniami oraz samą prezentacją. Cały pałac sprawiał wrażenie diamentowego gmachu ze względu na połyskujące elementy oraz zestawienie jasnych barw.
- Znajdujemy się w zamku króla Gracjana, który odpowiada za wszystkich czarodziei. Jest ich takim... Dobrym mentorem i to on podejmuje najważniejsze decyzje. Lata temu miał podobnież partnera, ale nikt nie zna dokładnie, kiedy i jak zginął. Niektórzy zakładają, że podczas wojny, inni, że to choroba, a jeszcze ktoś tam powie, że Gracjan wcale nie miał partnera. Nie wiadomo komu wierzyć. Ja jestem neutralny. Chociaż król to mój wujek, nie mam pojęcia o jego przeszłości. Jego brat, a mój ojciec także. Wiesz, że mam dwóch ojców? Jeden z nich ma ten rzadko spotykany dar i mnie urodził. Dzięki czemu także ja mogę zajść w ciążę. Wiesz na czym to polega? - spojrzał na Thomasa, który wpatrywał się w niego z szeroko otwartymi oczami i rozdziawionymi ustami.- Czyli, że jednak nie wiesz o co mi chodzi - zaśmiał się perliście Aureliusz, skręcając w kolejny korytarz. Po obu jego stronach widniały wielkie okna, ukazujące ogród porośnięty mnóstwem wysokich drzewek i kolorowych kwiatów. Niektóre z nich były niemalże dla Collinsa fizycznie niemożliwie, bo w końcu nie istnieją lewitujące nad ziemią kwiaty. Jak one pobierają pożywienie?! Człowiek przyglądał się temu z zapartym tchem, uśmiechając się szeroko, zadowolony z tego co widzi.
- Pięknie - wyszeptał podekscytowany, a widoczne rumieńce na policzkach, upewniały jedynie o prawdomówności chłopaka.
- Prawda? Ale wróćmy do historii. My, mężczyźni czarodzieje, możemy bez problemu wydać na świat dziecko. Ale jest jeden haczyk. Mężczyzna musi być urodzony przez drugiego mężczyznę, kapujesz? - spojrzał na Thomasa, który wciąż z fascynacją przyglądał się potężnym roślinom. Aureliusz westchnąwszy, strzelił wiązką zimnej wody w ucho Collinsa.
- Aj, za co? - oburzył się chłopak, patrząc na maga ze zmarszczonymi brwiami i zakrył dłonią, zaatakowaną część ciała.
- Słuchasz mnie, ignorancie? - fuknął niezadowolony, przez przypadek trącając przypadkową kobietę ramieniem.- Bardzo przepraszam! - odparł i pomógł zbierać dokumenty, które pod wpływem styczności z drugim ciałem, czarodziejka wypuściła ze swoich szczupłych dłoni.
- Nic się nie stało - przekazała dla uspokojenia, przyjmując papiery od młodzieńca. Podniosła się, poprawiając swoją zwiewną, białą sukienkę, obszytą złotymi nićmi. Na widok Aureliusza uśmiechnęła się szeroko, ukazując niewielki odstęp między jedynkami.- To ty jesteś przyszłym partnerem Tygriusza, prawda? - jej pytanie było bardziej zbliżone do teoretycznie, względnego stwierdzenia. Ponieważ... Skąd miała pewność, że czarodziej nie zaprzeczy? Zapytany jednak westchnął i przytaknął.
- Owszem. Jeszcze raz przepraszam - skłonił się starszej kobiecie i przeszedł obok niej, łapiąc za ramię Thomasa. Taczka z workami mąki niebezpiecznie się zachwiała, jednak wystarczyło jedno spojrzenie Aureliusza, by wszystko wróciło do normy.- Muszę być ciągle skoncentrowany, inaczej będzie farsa - wyjaśnił, chcąc wskoczyć na inny szczebel dotychczasowego tematu rozmowy.
- Kto to Tygriusz? - zapytał zaciekawiony Collins, nie rozumiejąc dyskretnie padających znaków, że lepiej by było prowadzić konwersację na temat pogody. Niebieskooki spojrzał na swojego towarzysza i ponownie tego dnia, westchnął jak zmęczony życiem, straszy człowiek.
- Mój narzeczony. Mówiłem ci, że mężczyźni zrodzeni z mężczyzny, mogą posiadać własne potomstwo. Ja należę do tych ludzi. Posiadam dar rodzenia. Przez to też, muszę wyjść za mąż za anioła, Tygriusza, by utrzymać trwałość rodu szlachetnych aniołów z czystej krwi pierwszych skrzydlatych na ziemi - Thomas uważnie słuchał swojego towarzysza, przypatrując mu się ze skupieniem. Anioł? Kurde, coraz to lepszych rzeczy się dowiaduje. Sądził, że anioły...
- A aniołów nie tworzy Bóg?
- Co proszę? Nie ma czegoś takiego. Anioły się normalnie rodzą. Co prawda, Bóg na początku istniał. On stworzył pierwsze prawowite anioły, z których wywodzi się Tygriusz. Jednak wraz ze śmiercią Jezusa, zniknął wraz z nim. Boga już dawno nie ma. Niektóre aniołki wierzą, że Bóg ze swoim synem istnieją i czuwa nad nimi, ale to bujda na resorach. Gdyby istniał, nie dopuściłby do tak strasznych rzeczy na ziemi - przekazał, krzywiąc się brzydko. Collins musiał przyznać mu rację. A ci pobożni głupcy, wciąż modlą się o zbawienie i ratunek. Żałosne.
- To znaczy... Że Tygriusz jest z czystej krwi?
- Znowuż to czystej. Jego matka to czarodziejka. Wywodzi się z plemienia Alois, które specjalizuje się w ogniu. Jest potężnym magiem. Ojciec Tygriusza jest aniołem. Powiesz, że może sobie wziąć kobietę, by urodziła mu dziecko. Mógłby. Ale nie gustuje pysi i wypukłych klatach, jeżeli wiesz o czym mówię. A jego rodzice postawili warunek. Ma znaleźć sobie męża, który może urodzić dziecko, jest czarodziejem i wywodzi się z czystej krwi. Nie mówiąc, że ma być chociaż ładny, bo przyszły potomek króla nie może być brzydki. A ja na swoje nieszczęście jestem z klanu Ghorus, specjalizującym się w powietrzu. Czysta Krew. Jestem zrodzony z mężczyzny. Mogę urodzić dziecko. Jestem czarodziejem i mam ładną buźkę oraz ciałko. Zajebiście, nie? - fuknął Aureliusz, wyliczając wszystkie spełnione warunki na palcach dłoni.- Już nawet nie wspominając o tym, że mam królewskie więzy krwi - dodał, nim nie zatrzymali się przed dużymi drzwiami, które były lekko uchylone. Przez szparkę ulatniał się nęcący zmysły zapach, który wywołał w żołądku Thomasa burczenie. Chłopak speszył się nieznacznie, uśmiechając skrepowany.
- Wybacz.
- W porząsiu. Chodź ze mną. Przedstawię cię reszcie a szefowa ucieszy się z tak dobrego towarzystwa - odparł Aureliusz, szczerząc się niewyobrażalnie szeroko. Cóż.. Thomas musiał przyznać, że polubił tego narwanego młodzieńca.

*~~*~~*
 
- ...I właśnie tak tutaj wylądowałem - opowiadał Thomas, przeżuwając spokojnie świeży chleb z bardzo smacznym serem. Pierwszy raz miał styczność z takim rodzajem, jednak nie narzekał. Jakby mógł, gdy to co zaserwowali mu kucharze, było zniewalająco wyśmienite. I jeszcze przyjęli go tak ciepło!
- Tak po prostu? Wskoczyłeś do tej bańki i znalazłeś się u nas? - pytanie Abalona wyjątkowo wyprowadziło z równowagi Festris.
-Nie, wiesz? Wyrosły mu skrzydła i wleciał do niej - odparła dziewczyna, uśmiechając się wyjątkowo pobłażliwie. Jej szare tęczówki posyłały najbardziej jadowite spojrzenie, a postawa informowała o jej zdenerwowaniu. Założyła ręce pod biustem, tupiąc lewą stopą. Collinsowi skojarzyła się z królikiem z bajki Alicja w Krainie Czarów. Zawsze był poddenerwowany, trzymając zegarek w puchatej łapce. Jednak tam zdenerwowanie wynikło z przerażenia o nie dotarcie na czas w umówione miejsce - tutaj o głupotę drugiej istoty.
- Oj, Festris. Czepiasz się! Jest to dla mnie po prostu coś nowego - bąknął Abalon, chowając dłonie do kieszeni pobrudzonego masą czekoladową, fartucha. Rudowłosa dziewczyna wywróciła oczyma, marszcząc swój piegowaty nos. Thomas nie wcinał się w ich małą kłótnie. Zabawnie było być świadkiem czegoś tak... Ludzkiego! Tak dawno nie sprzeczał się z drugą osobą, że zapomniał, jak zabawne sytuację mogą wywołać takie interakcje.
   Aureliusz przyglądał się dwójce przyjaciół, uśmiechając szczerze. Taki rodzaj uśmiechu, dla Thomasa także był obcy. Zniewoleni ludzie nigdy nie posyłali sobie takich gestów. Kto by myślał o uśmiechu w czasach i pozycji, jakiej oni żyją?
- Spokój! Powiedz mi kochanieńki... Potrzebujesz jeszcze czegoś? - zapytała panna Amanda, nachylając się do młodzieńca, dojadającego trzecią kanapkę. Szefowa Aureliusza okazała się kobietą już w podeszłym wieku, a Thomas patrząc na nią, dałby kobiecie pięćdziesiąt lat. W rzeczywistości ukończyła już trzysta wiosen. Opowiadała chłopakowi o czasach, gdy ludzie żyli w zgodzie z naturą, magicznymi istotami i cieszyli się bezustannym kresem szczęścia. Niestety, chciwość, nienawiść i przede wszystkim zazdrość zwyciężyły, powodując zerwanie więzi z istotami. Przez kolejne sto lat ludzie niszczyli to, co matka natura ofiarowała im w prezencie. Aż nadszedł kulminacyjny moment wściekłości prezydentów i wywołali krwawy terror, karmiąc swoje zasnute głupotą  móżdżki, że uda im się wygrać. Mylili się, a ludzkie życie ściągnęli na samo dno, doprowadzając do wymierania gatunku.
- Porządnej kąpieli i zmiany ubrań, jeżeli bym mógł - powiedział cicho Collins, popijając gorącą herbatę. Pyszne. Wszystko, co dostał, było cudownie smaczne. Aż nie wierzył w swoje szczęście i mentalnie dziękował Florianowi, że ten do niego zagadał. Gdyby nie ta ucieczka, dalej ciężko pracował by na polu, wyciskając ze swojego ciała siódme poty, a na koniec do jedzenia dostałby czerstwy kawałek chleba i wodę.
- Ależ oczywiście! Zresztą, musisz się dobrze prezentować! W końcu, idziesz przed oblicze króla Gracjana - zastrzegła Amanda i wstała od stolika, biorąc brudne naczynia na dział kuchenny. Aureliusz, gdy tyko mentorka zniknęła, złapał dłoń Thomasa i szybko zmierzali w stronę drzwi.
- Teraz albo nigdy! Umyjesz się u mnie i wyczaruje ci ładne łaszki - odparł czarodziej i gdy już mieli wychodzić z pomieszczenia, Collins odwrócił się w stronę Festris i Abalona, uśmiechając leciutko.
- Jedzenie było pyszne. Mogę wiedzieć, ile lat ma wasza krowa, od której bierzecie mleko i robicie ten pyszny ser? Nigdy jeszcze takiego nie jadłem.
- Krowy? Też mi coś. To mleko od smoczycy, mój drogi. Smoczycy.
 
*~~*~~*
 
- Moi ojcowie cię pokochają! Mówię ci! Aris jest młodszy i to on mnie urodził. Ma bodajże... Sto dwadzieścia lat... Tak, coś koło tego. Jest królewskim zielarzem. Zabawne, pracuje dla swojego brata. Jednak on stwierdził, że woli takie życie, niż jako szlachcic. A stało się to za sprawą mojego drugiego ojca, który mnie spłodził. Nazywa się Calerian i pracuję w stadninie. Ma ponad dwieście lat. Wiesz, to dzięki niemu Aris pokochał życie na wsi. Zawsze marzył, by urodzić trójkę dzieci. Niestety przy moim porodzie nastąpiły jakieś komplikacje i... No. Nie może mieć więcej dzieci. Inaczej istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że nie przeżyłby porodu - Aureliusz opowiadał i opowiadał, nie zamykając swojej buźki. Thomas miał ochotę wręcz w niektórych momentach go dyscyplinarnie uciszyć tylko... Po co? Tylko dlatego, że chłopak obrazuje mu swoje i innych istot życie? W ciągu dwóch godzin dowiedział się o magicznych stworach więcej, niż przez lata nauki w szkole.
- To czarodzieje nie żyją wiecznie? Pani Amanda normalnie się starzeje - spostrzegł, rozglądając się po kolorowym miasteczku. Wysokie, małe budowle. Szerokie, czy też wąskie. Ekskluzywne bądź mniej wyposażę. Wszystkie jednak miały wspólną cechę, której się trzymały - być kolorowe. Miętowe, pomarańczowe, żółte.. Każda ściana inaczej pomalowana. Ceglane, drewniane.. Wszystko ładnie ze sobą współgrało. I to było w tym piękne.
- Żyją. To Amanda wypiła specjalny eliksir, by starzeć się z każdym rokiem tak, jak człowiek. Jest sama. Straciła męża i dzieci. Jej siostra w tamtym roku zginęła, wojna nie ma końca... Chce już umrzeć, to zrozumiałe - odpowiedział, a Thomas przytaknął. Zrozumiałe.
   Po kilku minutach, przez które Aureliusz opowiadał o błahostkach, a Collins w milczeniu zachwycał oczy cudami architektury, doszli do piętrowego, turkusowego domku. Otoczony był niskim murkiem, porośniętym mchem, za którym znajdował się malutki ogródek z marchwią, ziemniakami i malinami. Przekroczyli skrzypiącą furtkę, wbiegli po schodach i weszli do domu Aureliusza i jego rodziców. W Thomasa uderzyła przyjemna woń, pieczonego mięsa i świeżo wyciskanych owoców. Mmm, aż miał ochotę na takie pyszności.
- Tatusiowie, przyprowadziłem kolegę! - krzyknął na wejściu młody mag, zdejmując obuwie. Collins postąpił jak jego towarzysz.
- Chodź no tutaj i go nam przedstaw! - głęboki, męski głos niemalże rozdwoił włoski na rękach człowieka. Przełknął ślinę i ruszył za narzeczonym Tygriusza, stwierdzając, że wnętrze domu było nad wyraz urokliwe i cieplutkie. Rodzinna... Miłość.
   Przekroczyli próg kuchni, a czarnowłosemu w oczy rzucił się postawny mężczyzna, siedzący przy stole. Oderwał oczy od gazety i przewiercił lodowymi soplami sylwetkę Thomasa. Chłopak przełknął skrepowany ślinę, odwracając wzrok od przystojnego bruneta i spojrzał na... Jeju. Przy kuchence stał drobniutki szatyn, o włosach łudząco podobnych do tych Aureliusza. Collins lustrując jego śliczny, życzliwy uśmiech, prosty, lekko zadarty nosek, delikatne rysy i jelenie oczka... Stwierdził, że nie widział równie pięknego mężczyzny. No, może nie licząc tych kobiecych modeli z okładek, sprzed czasu apokalipsy.
- Witam, jestem Aris, a to mój mąż, Calerian. A ty jak się nazywasz? - zapytał melodyjnym głosem, przypatrując się młodzieńcowi. Przez ten czas mieszał sałatkę, która wyglądała bardzo apetycznie.
- Thomas Collins, proszę pana - przedstawił się grzecznie i ukłonił, jak naradził mu Aureliusz. Ten uśmiechnął się, a uniesiony kciuk w górę świadczył o tym, że dobrze się spisał. Aris przerwał przygotowywanie sałatki i spojrzał zaskoczony najpierw na gościa, a później wzrok przerzucił do postaci swojego syna.
- Człowiek?
- Owszem. Jak się tutaj znalazł, to długa historia. Chcę, żeby się umył, ubrał, bo idzie na spotkanie z wujkiem - odparł Aureliusz, szczerząc się niczym Johnny Bravo do nowych kobiet. Calerian, podszedł do swojego męża, pocałował w czubek głowy i zwrócił do syna.
- W takim razie opowie nam wszystko przy obiedzie
 
C.D.N
 
*~~*~~*
 
Witam! Kto się cieszy na Okruchy? Bo ja bardzo. I teraz będą one się znacznie częściej pojawiały - dobra wiadomość dla tych, którzy je polubili i jeszcze ze mną zostali. Pozdrawiam ~

1 komentarz:

  1. Jejciu. Tak szczerze to przez chwilę zapomniałam ostatni rozdział, do którego musiałam wrócić. Thomas... Naprawdę miał szczęście, że trafił gdzie indziej. Aurelian... O matko! Jaki rozgadany czarodziej! I oczywiście, pozytywny. Męska ciąża? Jeszcze nie czytałam opowiadań z męska ciążą. Poczytamy zobaczymy. Jak zawsze zajebisty rozdział!
    Pozdrowionka. Dużo veny!

    OdpowiedzUsuń